Gdybym miał rozdzielić czas spędzony w pracy na czas, w którym naprawdę coś robię, a czas, który upływa mi na zwykłym wpatrywaniu się w monitor, w sufit lub okno, na pewno okazałoby się, że na wypełnianiu zawodowych obowiązków mija mi około 6 godzin na 8, podczas gdy dwie godziny to czas na nicnierobienie i zwykłe lenienie się. Nigdy nie byłem w stanie pracować bez wytchnienia przez wiele godzin dziennie, dlatego w moim przypadku regularne przerwy od pracy są więcej niż wygodą – są koniecznością, bez której nie byłbym w stanie podładowywać energii na kolejne godziny pracy.
Pierwszą dłuższą przerwę od pracy robię sobie około godziny dwunastej, czyli cztery godziny po rozpoczęciu dnia pracy, kierownik zespołu handlowców Sosnowiec. Od 12.00 do 12.30 mam czas na krótką sjestę, dobrą kawę i niekontaktowanie się z żadnym współpracownikiem. Moi handlowcy wiedzą już, że wtedy mam czas dla siebie, dlatego nie należy się ze mną kontaktować, chyba, że wydarzyło się coś naprawdę ważnego. Telefony w błahych sprawach tylko mnie rozsierdzą i zdenerwują, co dla nikogo nie zakończy się zbyt dobrze.
Kolejną dłuższą przerwą jest przerwa obiadowa między 13.30, a 14.30, którą zazwyczaj spędzam w restauracji położonej niedaleko mojego biura. W tym czasie telefony odbiera, choć nie gwarantuję, że podczas rozmowy nie będę mlaskał komuś w słuchawkę. Pozostałe pół godziny wolnego rozkłada się na jakieś okazjonalne chwile na relaks, na zrobienie kilku przysiadów i pójście do kuchni po kawę.